PIEKIELNY SZLAK – OD NIEBA DO PIEKŁA W OSIEM DNI PRZEBYTE PRZEZ PANIĄ KATARZYNĘ KISIEL
- Szczegóły
- Opublikowano: 22 sierpień 2025
- Odsłony: 21
Serdecznie dziękujemy za relację i zdjęcia.
1 sierpnia 2025 roku wyruszyłam w swoją kolejną pieszą przygodę – tym razem padło na „Piekielny Szlak”. Dojechałam pociągiem do Końskich, skąd busikiem numer 5 dostałam się do miejscowości o wdzięcznej nazwie Niebo. To stamtąd wystartowałam z plecakiem ważącym na starcie, aż 22 kilogramy i zapasem jedzenia na pierwsze dni. Pierwszy etap miał być dłuższy, ale nadciągające chmury i perspektywa ulewy sprawiły, że po 27 kilometrach postanowiłam zakończyć dzień. Szłam głównie przez lasy, mijając po drodze trzy maleńkie miejscowości. Sklepów brak – zapasy niosłam ze sobą. Rozbiłam namiot w lesie i udało mi się nawet ugotować kolację przed deszczem.
Drugiego dnia krajobraz zmienił się w pola, łąki i małe wsie. Po 50 kilometrach od startu wreszcie spotkałam pierwszy sklep, a po drodze trafił się też samochód – obwoźny sklep. Mieszkańcy byli bardzo rozmowni, chętnie zaczepiali i pytali, dokąd idę. Większość myślała, że to pielgrzymka, więc wyjaśnienie, że „do Piekła” zawsze wywoływało rozbawienie. Wieczorem po 32 kilometrach trafiłam do Agroturystyki Nadolanka w Nadolu. Właściciele wrócili akurat z wyjazdu i nie byli przygotowani na gości, ale mimo to przyjęli mnie i… odmówili przyjęcia zapłaty.
Trzeciego dnia wędrówka przebiegała spokojnie i wręcz przewidywalnie. Pogoda dopisywała, buty cały dzień były suche, a po drodze mijałam sporo otwartych sklepów.
W jednej z wiosek spotkałam starszego Pana, który z przerażeniem stwierdził, że do Końskich jest jeszcze 18 kilometrów i z takim plecakiem na pewno nie dam rady. Przemilczałam fakt, że moja trasa do Końskich liczyła jeszcze… ponad 150 kilometrów. Po około 30 kilometrach noc spędziłam znów w lesie.
Czwartego dnia dotarłam do Maleńca, gdzie na terenie Muzeum Techniki – Zabytkowego Zakładu Hutniczego w Maleńcu mogłam rozbić się zupełnie sama. Cały teren był tylko dla mnie – świetne, klimatyczne miejsce, które gorąco polecam. Ten dzień zamknęłam po około 27 kilometrach. Następnego dnia czekał mnie najdłuższy etap całego szlaku – ponad 40 kilometrów. Mimo zmęczenia warto było się pomęczyć – lasy, jeziora i piękne widoki wynagrodziły każdy krok. Wieczorem dotarłam na pole namiotowe w Sielpi Wielkiej.
Szósty dzień zaczął się od suszenia sprzętu po nocnej ulewie. Rano było chłodno – tylko 9°C – a na trasie czekała niespodzianka: rzeczka przecinająca szlak. Przeszłam ją
w klapkach, bo szkoda mi było mokrych butów. Po drodze minęłam rezerwaty Piekło Dalejowskie i Skałki Piekło pod Niekłaniem – oba miejsca są warte zobaczenia. Na noc zatrzymałam się w Agroturystyce „W starej szkole”, gdzie właściciele mieli pełne obłożenie, ale pozwolili mi rozbić namiot na terenie gospodarstwa i podobnie jak wcześniej w Nadolu, nie przyjęli ode mnie zapłaty. Dystans tego dnia wyniósł około 30 kilometrów.
Siódmego dnia spotkałam wreszcie komary – wszystkie, które wcześniej się przede mną ukrywały, zebrały się właśnie tego wieczoru. Noc w namiocie spędziłam w komarowym oblężeniu, po nieustalonym dokładnie dystansie (około 25–28 km).
Ostatni dzień to już tylko 24 kilometry spokojnej trasy do Piekła. Zmęczenie w nogach ustąpiło miejsca satysfakcji – w osiem dni przeszłam cały „Piekielny Szlak” z ciężkim plecakiem, poznając po drodze nie tylko piękne miejsca, ale też niezwykle serdecznych ludzi.
Szlak okazał się bardzo dobrze oznakowany, z licznymi miejscami odpoczynku dla turystów. Widoki – zarówno leśne, jak i te na otwartych przestrzeniach – były wspaniałe. Przez większość czasu towarzyszyła mi cisza i spokój, idealne warunki, by naprawdę naładować baterie. Polecam go każdemu, kto chce spędzić kilka dni w bliskim kontakcie z naturą, z dala od codziennego zgiełku.
Galeria w serwisie Zdjęcia Google